piątek, 9 maja 2014

Pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że wszystko co ważne w sferze uczuć, 
już wydarzyło się w moim życiu. Taki filmowy The End. Nie jest to zajebiście fajne uczucie. Wręcz jest do dupy. Niby świat  stoi otworem, a jednak wiem, że wielkie gówno z moich marzeń i wszystkiego, 
co mogłoby unieść moje serce, choć o milimetr nad ziemię. Jednym słowem: idzie starość. Chyba.

Bo co słychać u mnie?  Jest Pan Mąż, na szczęście już całkiem odhodowane dzieci, dom, pranie, sranie, gotowanie i tak do śmierci, a nawet o jeden dzień dłużej, bo znając życie, to i własną stypę przyjdzie mi szykować. Są jeszcze trzy psy, w tym jeden upośledzony. Czy ktoś w ogóle ma takiego psa? Taka jestem wyjątkowa. Kotka padła wczoraj. Masakra.
Zdaję sobie sprawę, że jestem zakładnikiem /o złośliwy losie/, i to takim ze syndromem sztokholmskim. Zakładnikiem ludzi, których kocham oraz własnych wierzeń i poglądów, stereotypów, którymi się brzydzę, a jednocześnie jestem ich brązowym pomnikiem i ikoną.
Mam tysiąc rad i pomysłów na cudze życie, jestem "wujkiem - dobrą radą" dla całej rodziny, a swoich problemów nie ogarniam.
Paranoja jakaś, psychoza, albo menopauza? Wszystko jedno, bo syf w głowie ten sam.

Wzięło mnie na pisanie, bo mną szarpnęło. Ściślej mówiąc szarpnęła mną Dż, czyli moja starsza siostra.
Odwiedziła mnie w drugi dzień świąt. Przyjechała po południu  z córką na kawę. Zwiedzały od rana jakieś sanktuaria i w drodze powrotnej zahaczyli o mnie.
Pytam: gdzie Szwagroski? A ona, że spełnia marzenie naszej bratowej.
Bratowa, wieleee lat temu żaliła się do Dż na swojego niepijącego męża, że przychodzi  trzeźwy z roboty i dupę jej zawraca. Wiecznie czegoś chce i czepia się jej.
A ona chciałaby mieć tak, jak jej koleżanka, której małżonek wraca każdego dnia pijany, pożre, coś tam jeszcze chlapnie, pomarudzi trochę, ale kładzie się spać i gnije do rana. 
I ona ma spokój. I bratowa też by tak chciała mieć.  Dż wstrząśnięta wysłuchała marzenia bratowej i od tamtej pory, kiedy Szwagroski pije, to mówi, że on spełnia marzenie bratowej. 
Szwagroski zaskoczył ostro już w Wielką Sobotę, zatem zdychał już w Wielkanoc i leczył się zawzięcie. No i wyszła awantura, a święta oczywiście szlag trafił. W poniedziałek on dalej spełniał marzenie bratowej, a Dż wybrała się z córką w teren i tym sposobem trafiła do mnie. Było naprawdę miło, świątecznie i wesoło, chociaż podczas spotkania to mój Pan Mąż spełniał marzenie bratowej. W końcu to nasza wspólna bratowa! 

Ps. Nie jestem nowicjuszką w tej swojej grafomanii. Jestem dziennikarzem obywatelskim na znanym portalu, nawet rozpoznawalnym, wszak laureatem roku zostałam. Piszę tam głównie o polityce i społeczeństwie. Ten zaś zakątek sieci zostawiam dla siebie i swoich przemyśleń o sprawach bardzo osobistych. Nazwa bloga nie jest przypadkowa, gdyż to przez kuchenne i łazienkowe syfony, przechodzą wszystkie domowe brudy. Mam cichą nadzieję, że i ja tu oczyszczę się z niewypowiedzianych do tej pory emocji.



6 komentarzy:

  1. Taa, marzenia bratowej to podstawa, mam dwie, więc wiem co mówię :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Te marzenia się mi spodobały, ale mimo to wole jednak, że moje szczęście przestało wile lat temu takie marzenia spełniać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest takie powiedzenie, że gdy Pan Bóg chce ukarać człowieka, to spełnia jego marzenia. Jednak są i takie, których spełnienie czyni nasze życie piękniejszym. Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Nie pozostaje Ci nic innego, jak zatrzymać w czasie ten uczuciowy happy end, by przeżywać go w nieskończoność. Tu i teraz, wciąż od nowa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rzeczowy i prawdziwy post o codziennym życiu :-) Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń

"Awanturujący się goście będą wypraszani" Szanujmy się wzajemnie.